|

Emperor – Anthems to the Welkin at Dusk

Ja, Mer oświadczam, że recenzowany tutaj drugi longplay Emperor jest najlepszym wydawnictwem w historii muzyki, jakie w swoim życiu słyszałem.

  • wokal: Ihsahn
  • gitara prowadząca: Ihsahn, Samoth
  • gitara rytmiczna: Samoth
  • gitara basowa: Alver
  • perkusja: Trym
  • keyboardy: Ihsahn
  • muzyka: Ihsahn (1-7), Samoth (4-8), Euronymous (pierwszy riff w 2)
  • teksty: Ihsahn
  • rok wydania: 1997
  • wydawca: Candlelight Records
  • okładka: Stephen O’Malley (ten z Sunn O)))
  • informacje w Encyclopedia Metallum, w tym liryki i recenzje
  1. Alsvartr (The Oath)
  2. Ye Entrancemperium
  3. Thus Spake the Nightspirit
  4. Ensorcelled by Khaos
  5. The Loss and Curse of Reverence
  6. The Acclamation of Bonds
  7. With Strength I Burn
  8. The Wanderer

Subiektywnie. Na swojej stronie recenzuję przede wszystkim płyty i zespoły, które mi się podobają. Nie wnikam specjalnie w warstwę tekstową, która ma dla mnie poślednie znaczenie. Jeśli jakieś teksty mają być, to preferuję tematy gore. Wówczas kapela dostaje ode mnie plusa, natomiast ochronę środowiska i problemy społeczne powinny stanowić domenę pisarzy i publicystów. Ja chcę słuchać muzyki. Linia wokalna zabiera jej tylko miejsce. W przypadku niektórych gatunków, jak grindcore, hardcore, punk rock wokal musi po prostu być, chodzi przede wszystkim o treść. Nie wyobrażam sobie Napalm Death bez wokalu Barneya, raczej z uwagi na jego zjawiskowość, niż przekazywane treści. Z czasem jednak zamierzam zanurzyć się w universum thrash/death i hard rock poszukując instrumentalnej polifonii, która jest dla mnie świętym graalem.

Obecność polifonii zawsze będzie dla mnie wiodącym kryterium wartościowania muzycznego. Oczywiście umiejętności techniczne też są bardzo ważne. Jednakże wolę słuchać dobrych kompozytorów, aniżeli przynudzających perfekcjonistów. Wielce pożądane są inklinacje muzyki poważnej oraz wykorzystanie instrumentów nie potrzebujących prądu, zwłaszcza organów, wiolonczeli, skrzypiec, oboju, tudzież akordeonu.

Zapewne większość z Was już tę płytę słyszała. Nie jest bez wad, ale multum wysmakowanych walorów sprawia, że sumaryczna jakość całości wynagradza po kilkakroć wszelkie braki a jest ich trochę.

Pod kątem spójności zawartość płyty skłania mnie do refleksji: po kiego grzyba dokładać przeciętne kawałki do genialnego stuffu, które najchętniej byśmy pominęli. Na początek dostajemy napawającą pesymizmem smętność wstępu (przysięgi); tym bardziej szczęka opada w miarę progresywnego przejścia do Ye Entranceperium – najszybszego numeru na płycie, w którym wiodący motyw jest pierwszym archetypem melodycznym. Archetypami melodycznymi nazywam pomysły, które przewijają się w nieświadomości ludzkiej inwencji, np. w historii muzyki lub po prostu w moich wcześniejszych obserwacjach, snach, bądź marzeniach. Melodia ta potwierdza kierunek kompozytorski Ihsahna i odchodzenie od koncepcji Mortiisa. Ihsahn tworzy wizje przepełnione agresją, parciem do przodu i patosem. Zamiarem Mortiisa była polifoniczna miękkość.

Po spokojniejszym trzecim numerze, również wybitnym moją uwagę dużo bardziej zaskarbia sobie Ensorcelled by Khaos, w którym doświadczamy, tego czego najbardziej poszukuję, prawdziwej wielowymiarowej polifonii. W Loss & Curse of Reverence jest jeszcze lepiej.

The Acclamation of Bonds to najlepszy utwór, a zatem także najwybitniejszy kawałek w historii muzyki. Archetypiczny, monumentalny i przebogaty wstęp, po którym doświadczamy symfonicznej ekstazy generowanej przez wysublimowane riffy. Choć polifonia tego utworu nie jest zbyt słyszalna, to moc emanująca ze wspomnianych riffów podnosi ciśnienie bardziej, niż w przypadku reszty płyty.

Po punkcie kulminacyjnym czas na najdłuższy utwór z playlisty z mistrzowskim kontrapunktem, który mogę porównać do zwrotu akcji w Od zmierzchu do świtu Roberta Rodrigeza lub progresji w One Metalliki. Od symfonicznego wyśpiewanego z aryjską artykulacją hymnu, aż po bezkompromisową masakrę Ihsahn łamie dotychczasowe kanony przyjętej harmonii. To właśnie lubię. Dlaczego nie?

The Wanderer powinien być ostatnim utworem. Byłby genialnym zwieńczeniem. Być może w niektórych edycjach tak jest. Niestety następne kawałki wyraźnie odstają poziomem albo pod kątem spójności, jakby dodano je na siłę. Brak spójności nie przeszkadzałby mi tak bardzo, gdyby kompozycje nadrobiły to innymi walorami.

Gdyby Anthems była następczynią Prometheus, wszystko byłoby dopieszczone. W rozwoju stylu kompozytorskiego dostrzegam wyraźną progresję, zwłaszcza polifoniczną. Linie melodyczne są znacznie bardziej pokręcone w porównaniu z debiutem. Nie można się nudzić, ale jak sobie pomyślę, jakiego arcydzieła uświadczyli byśmy, gdyby Mortiis uczestniczył w tym projekcie… To Mortiis zbudował koncepcję melodyki Emperor, ale po jego odejściu zdominowana przez wizję Ihsahna zaczęła się ona z płyty na płytę ulatniać. Na Prometheus Mortiisa już nie ma.

  • nieudany tembr Isahna
  • słabe umiejętności Tryma
  • niespójność ostatnich utworów z resztą materiału
  • rozbudowana polifonia, często oparta na trzech liniach melodycznych
  • wyrazistość stylu kompozytorskiego Ihsahna
  • nieposkromiona ekspresja poszczególnych melodii składowych i motywów monofonicznych
  • Umiejętności wykonawcze (1-10): 8
  • Polifonia (1-10): 10
  • Klimat (1-10): 10
  • Kompozycja (1-10): 10
  • Dwa archetypy melodyczne: utwór 2. (0:22-0:56); utwór 6. (0:00-0:28)
  • Czy muzyka ma kopa? Jak najbardziej, choć mniejszego w porównaniu z EP Emperor

W podsumowaniu chciałbym podkreślić, że płyta jest absolutnie genialna. Oto najprawdziwszy symfoniczny black metal. Bez dwóch zdań. Powiedzmy sobie szczerze: dla umysłu otwartego na słuchowe doznania, nieobeznanego zbyt z muzyką metalową, będzie dodatkiem, który nie pozwoli na wykonywanie codziennych czynności. Kto raz usłyszy The Acclamation of Bonds, długo nie zapomni jego riffów. Kto przesłucha całość, będzie szukał pozostałych płyt Emperor.

Similar Posts