| |

Merytokracja, czyli w poszukiwaniu straconego sensu.

Tym wpisem rozpoczynam cykl artykułów poświęconych eksploracji ciekawych poszlak na temat naszej rzeczywistości. Przytaczając spostrzeżenie Morfeusza z Matrixa zastanawiam się czasami, czy tylko mi się wydaje, że z naszym światem jest coś nie tak? Bez wątpienia jest to pytanie ontologiczne, a zatem należy do domeny filozofii. Z uwagi na wysoki poziom abstrakcji i spekulatywności rozważania filozoficzne stanowią dla mnie zło konieczne, które niniejszym ograniczę do minimum. Jednocześnie to ontologia stabilizuje naszą wiedzę o naturze rzeczywistości i przez to zasługuje na niezbędną uwagę. Od czegoś trzeba zacząć.

Wiem, że mocno przynudzam, ale taka właśnie jest filozofia. Oprócz uwagi wymaga też powagi – intensywniejszego skupienia na meritum problemu bez zakłócających obiektywizm demotywatywów. Problematyka poruszana w tym cyklu będzie wymagała takiego właśnie podejścia.

Większość z nas słyszała, bądź używa pewnego słowa na określenie sedna omawianej sprawy. Tym słowem jest 'meritum’. Zawsze lubiłem skupiać się na tym, co robię. Zauważyłem, że gdy jako wartość dodaną do percepcji badanego obiektu dołożyłem pewną dozę atencji dla samego aktu postrzegania, badanie nabrało charakteru mistycznego. Stałem się merytofilem. Zrozumiałem, że to edukacja jest kluczem do naszego człowieczeństwa, być może nie jedynym, ale na pewno uniwersalnym.

Wydaje mi się, że merytokracja jest znakomitym początkiem do poszukiwania prawdy o ludzkości, choćby z uwagi na priorytetowe dążenie jej apologetów do obiektywizmu poznawczego. Zdaję sobie sprawę, że moje pojmowanie pojęcia merytokracji znacząco różni się od paradygmatu funkcjonującego wśród współczesnych uczonych. Mam to gdzieś. Dla mnie merytokracja to spontaniczne dążenie do rzeczowego dyskursu wybrakowanego ze zbędnych i/lub toksycznych emocji toczonego wewnątrz lub pomiędzy rozmaitymi wspólnotami, ale także pomiędzy ścierającymi się argumentami wewnątrz oświeconych i rozwiniętych umysłów. Tymczasem we współczesnej nomenklaturze naukowej i opinii publicznej pojęcie merytokracji nabrało znaczenia dystopijnego. Gdybym popłynął razem z pasażerami statku z napisem „MERYTOKRACJA”, niechybnie podzieliłbym ich pesymizm, co do powodzenia całego rejsu. Jeśli jednak wyjdziemy z cynicznych schematów postulujących prymat kompetencji i zaproponujemy siłę pozytywnej, łagodnej i konstruktywnej sugestii, zamienimy dystopię na utopię, a ona daje już jakąś nadzieję. Uzbrojeni w taki oręż możemy w spokoju odkrywać resztę układanki.

Michael Sandel pisze: Wszystko jest na sprzedaż. No i co z tego. Kogo to boli? Przede wszystkim pozytywistów. Problem rodzi się z upośledzonej edukacji młodego człowieka, którego od dzieciństwa osadza się w twardych realiach rywalizacji na płaszczyźnie kompetencji. Współcześni teoretycy merytokracji dostrzegają jej wady i toksyczność społeczną, a równocześnie nie proponują lepszej alternatywy. Podobnie, jak nie ma lepszego ustroju od demokracji, nie ma też lepszego systemu zarządzania, niż merytokracja. Jednocześnie wszechobecna rywalizacja normowana kryteriami merytokratycznymi nakręca dzisiejszy świat, w którym liczą się przede wszystkim umiejętności, a dobro wspólne schodzi na dalszy plan.

Jak naprawić merytokrację? Czy to w ogóle możliwe? Czy potrzebne?

Merytokracja jest OK, bo nie ma lepszego podejścia do wypracowania pożądanego optimum. Jest więc potrzebna. Chciałbym zaproponować kilka usprawnień w jej mechanizmie.

  • Interdyscyplinarność

Forsowanie specjalistycznych teorii zamkniętych w ramach wyuczonej dyscypliny odciąga naukowców od usprawnienień z innych dziedzin.

  • Umiłowanie edukacji

Dlaczego w porównaniu z resztą Europy, szczególnie z krajami południowymi marki skandynawskie cieszą się tak uznanym splendorem. Skąd bierze się wrażenie, że wszelkie przedsięwzięcia i projekty Szwedów z góry są skazane na powodzenie. Przecież mieszka tam tylko 10 mln osób.

Tak, tylko, że tam zależy Każdemu. Według mnie jednym z głównych elementów mentalności skandynawskiej jest dobro wspólne. Nie wiem dlaczego i skąd akurat u Nich ten czynnik jest tak widoczny, wiem natomiast, że edukacja moralna w tym zakresie mogła by znacząco podnieść jakość świadomości społecznej tam, gdzie tego brak. Merytokrację można by wówczas propagować, jako docelowy utopijny postulat, coś do czego możemy dążyć, ale nie za wszelką cenę, nie kosztem dobra wspólnego.

  • Umiar w edukacji

Konstruktywne podejście jest łagodniejsze, wykorzystuje wrodzoną ciekawość świata u dzieci, którą później można stopniowo rozwijać i zaspokajać, krzewiąc jednocześnie ideę dobra wspólnego. Ale nic na siłę, bo skutek będzie odwrotny.

  • Dobro wspólne

Kolejnym i prawdopodobnie wiodącym filarem naprawionej merytokracji powinna być propozycja Hansa Künga, aby poszukiwać tego, co nas łączy. Wszak – cytując Jacka Kaczmarskiego – to przecież jedno i to samo drzewo. Spróbujmy sobie uświadomić, że rywalizacja nie jest najlepszą drogą, tym co nas łączy jest dobro wspólne. Sens merytokracji przekierujmy z rywalizacji kompetencji, tudzież zasług ku umiłowaniu konsensusu. Sprawmy, aby mereō kojarzyło się nam z meritum, a mniej z zasługą.

W związku z tym, że jest jeszcze mały i głupi, nie potrafię przytoczyć sensownego przykładu wziętego ze swojego życia. Dlatego posłużę się wyobraźnią i go wyimaginuję. Wyobraźmy sobie dwudziestosześcioletnią Annę z Torunia, wzorową, świeżo upieczoną absolwentkę astronomii, którą dopiero co opuścił niedojrzały partner zostawiając ją z dwuletnim synkiem. W ciążę zaszła jeszcze na studiach, ale dzięki swojej determinacji i uzdolnieniu udało jej się ukończyć naukę z bardzo dobrym wynikiem. Otrzymała nawet propozycję doktoryzowania się, jednak postanowiła odmówić, aby pogodzić wychowanie dziecka z nową pracą. Po roku bezowocnych poszukiwań tejże, najpierw w swoim zawodzie, później w jakimkolwiek poddała się lądując na zasiłku. Sytuacja życiowa zmusiła ją do emigracji, a dziecko oddała pod opiekę jedynej żyjącej bliskiej jej osobie – swojej babci.

Zapewne Ania wykorzysta swój potencjał w krajach z większym zapotrzebowaniem na polskich absolwentów astronomii, wszak bardzo cenionych na Zachodzie. Z czasem po zaadaptowaniu się w nowym otoczeniu sprowadzi do siebie swojego syna.

Bez wątpienia główna część odpowiedzialności za jej problemy spada na ojca dziecka, ale o środkach antykoncepcyjnych słyszeli oboje. Ktoś zawiódł na etapie kształtowania odpowiedzialności, na przykład w szkole. Mimo swoich uchybień wychowawczych system oświaty pod kątem dydaktycznym spisał się na medal wypuszczając w świat w pełni wykształconego człowieka. Matka popadła w problemy, ale najbardziej pokrzywdzone zawsze jest dziecko.

Nas jednak interesuje kondycja dobra wspólnego, bo to ono powinno być priorytetem. Tymczasem potencjał Anny sławi Polskę, ale za granicą. W sumie nic się nie marnuje i wszystko kończy się w miarę dobrze. A mogło być gorzej. Merytokracja zdała egzamin (dla Anny).

A co z tymi, którzy nie są inteligentni i zdolni? Według tradycyjnego paradygmatu merytokracji te osoby nie zasługują na promocję, co prowadzi do wielkiego zła. Oczywiście, że nie tędy droga. Nie potrzeba promocji osób inteligentnych i zdolnych, ale ich inteligencji i umiejętności. Zacznijmy od siebie. Dostrzeżmy, że szczęście da nam przede wszystkim dążenie do niego, a mniej jego osiąganie. Później pospołu z krytycyzmem i wyrozumiałością uczmy się nowych umiejętności. W końcu komuś się one przydadzą, a my będziemy szczęśliwi. To też będzie merytokracja.

Z grubsza wzór na pożądany paradygmat wygląda następująco:

merytokracja – rywalizacja = współpraca

Niniejszym wypada przyznać się do głupoty, z której muszę się teraz tłumaczyć. Pewnie nie było by tego tekstu, gdybym nie wybrał nicka merytokrator, a tak muszę go jakoś ucywilizować. Nie chcę go zmieniać, bo mi się podoba. Przyjmując go nie byłem do końca świadomy kryjącym się za nim złem. Jednocześnie jest on dobrą prowokacją do rozważań nad usprawnieniem systemu merytokracji, zwłaszcza że prawdopodobnie nie znajdziemy lepszej alternatywy.

Zdywersyfikujmy paradygmat ubogacając go w pożyteczne wzajemnie uzupełniające się komponenty. Jeśli zrozumiemy, że sensem merytokracji powinne się stać merytofilia i współpraca, wówczas ją polubimy. Oczywiście dla ludzkości, jako cywilizacji z natury autodestrukcyjnej, proponowane podejście jest i będzie utopią, natomiast dla mnie osobiście szerzenie wśród Was czytających ten tekst stanowi ono imperatyw moralny, a jednocześnie wstęp i klucz do reszty układanki.

4 Comments

  1. Pouczająca lektura! Doceniam szczegółowość i dokładność. Szkoda tylko, że niektóre fragmenty są zbyt techniczne dla laików. Mimo to, świetne źródło wiedzy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.